Wizyta 2006 (III)

Spotkania w Elbląskim Sądzie i smutne odkrycie 

Przyczyna odwiedzin Elbląskiego Sądu powstała przy kawie i cieście. Moja żona Ilse i ja byliśmy zaproszeni do Feldafing nad jeziorem Starnberger See, do rodziny van Scherpenberg. Pani Elizabeth van Scherpenberg jest pra-pra-wnuczką Ferdynanda Schichau. Przy spotkaniu tym Pani van  Scherpenberg
powiedziała: „Panie Pfau, w Sądzie Elbląskim powinna być jeszcze rzeźbiona szafa gdańska, która kiedyś należała do Ferdynanda Schichau. Czy na następnym urlopie może Pan ją odszukać i sfotografować?”.

 

 W nowym blasku, sąd przy byłej Bismarckstraße 

No i znalazłem się w Elbląskim Sądzie, lecz po gdańskiej szafie żadnych śladów. Mój elbląski przyjaciel Lech Słodownik umożliwił mi wizytę. W towarzystwie Krzysztofa Noaczyńskiego mogłem zwiedzić cały Sąd, wszystko sfotografować i otrzymałem zgodę na publikację zdjęć na swojej stronie internetowej.

W wejściu była ścisła kontrola, z bramką jak na lotnisku, następnie jednak wszystko poszło na luzie i w przyjaznej atmosferze. Prawnicy i strażnicy mogą być także przyjemni.

W sądzie wszystkie klatki schodowe, schody, drzwi, podłoga i oświetlenie są niezniszczone, w oryginalnym stanie z przed 1945 roku. Walk tutaj nie było i cały budynek ocalał przed rosyjską wściekłością niszczenia.

 

 

 

 

 Nawet boginii sprawiedliwości lśni jak przed 60 laty. 

  

 Klatki schodowe mają na sufitach piękne sztukaterie a schody kute balustrady. 

 

 Wyżej, po prawej wejście do sali rozpraw. W piwnicy, w pokoju administratora budynku wisi stary obraz sali rozpraw z przed wojny.

  

 Porównanie z dzisiejszym wyglądem Sali rozpraw wykazuje tylko niewielkie zmiany.

 

 Piękne stare meble, wykonane przez zakład stolarstwa artystycznego Klinkmann & Fischer (firmowa tabliczka z mosiądzu jest z przodu stołu sędziego) jak i żyrandol są nieuszkodzone. Stojące lampy na stole sędziowskim zostały zastąpione wiszącymi. Stanowisko świadka zostało przekształcone w pomieszczenie kuloodporne. Obecnie wykonywane są rozległe prace remontowe.

  

 

 Także w ogrodzonym podwórzu stoją rusztowania i betoniarka. Na murze, w podwórzu adwokat pokazał mi wiele śladów po kulach, na wysokości
piersi. Nikt nie wie kto jest sprawcą, może Rosjanie lub naziści, którzy byli nie wahali przy egzekucjach niewinnych ludzi? Kto kogo postawił przed murem i rozstrzelał? Przypuszcza się, że ciała ofiar leżą pod wybrukowanym podwórzem.

 Po powrocie, zająłem się sprawą razem z Hansem Preuß’em i znaleźliśmy: w nr 3 Kuriera Pangritz z roku 1994 artykuł Pana E. P. (Nazwisko i adres są znane, z oczywistych względów nie podane). Pan P. ma dzisiaj 90 lat i mieszka w Turyngii. 

 

Walki o Elbląg w 1945 r

 

(Uwaga tłumacza: poniższy tekst nie jest głoszeniem chwały oręża niemieckiego ale zwykłym kawałkiem naszej europejskiej, okrutnej historii) 

29. stycznia 1945 walczyliśmy z naszymi niszczycielami czołgów w obszarze Elbląga. Zrobiło się cieplej i od dwóch dni bez przerwy padał śnieg. Na wszystkich ulicach leżała gruba warstwa śniegu a przede wszystkim w rowach, tak więc nasze pojazdy gąsienicowe miały trudności z poruszaniem się. Przede wszystkim rowy na ulicach były zawiane i trudno zauważalne przez kierowców. 7. dywizja pancerna od 15. stycznia poniosła wielkie straty w ciężkich walkach od Narwi po Wisłę. Na wszystkich odcinkach frontu ciężka sytuacja. Przewaga wroga jest za duża. Razem z por. Endorfem dowodzimy dwoma działami samobieżnymi z naszej kompanii i aktualnie podlegamy 6. regimentowi grenadierów pancernych. Nasze działo samobieżne to jeden z nowych Panzerjäger 39/IV, pierwszorzędny wóz bojowy z długolufowym działem 7,5 L70, o dużej sile przebicia.

Około godziny 13. por. Endorf wysyła mnie na omówienie działań na stanowisku bojowym 6. regimentu. Godzinę później jedziemy do ataku w kierunku Elbląga, aby wywalczyć wolną drogą do miasta, które zostało okrążone przez Rosjan. My dwaj jedziemy w szpicy, za nami wóz pancerny. Gdy zbliżamy się wolno do miasta, jedziemy bokiem ulicy, jeden po prawej, drugi po lewej, trochę z tyłu. Około 100 metrów od pierwszych domów zatrzymujemy się, przeszukujemy lornetką obrzeże miasta. Na rozkaz por. Endorfa do otwarcia ognia wystrzeliwujemy na domy po dwa granaty, aby wywabić przeciwnika do oddania strzału. Jest jednak spokojnie. Jedziemy dalej. Gdy wjeżdżamy do Elbląga widzimy, że jest już po wszystkim. Wokół stoją zniszczone T34 i inne pojazdy Rosjan. A więc 11. PD dokonała już wypadu. Najpierw zatrzymujemy się, lecz zaraz dla bezpieczeństwa wyjeżdżamy z miasta, z dwoma naszymi działami samobieżnymi  i 3 wozami opancerzonymi. Inne wozy opancerzone pozostawiamy w mieście, nie mają już paliwa. Zjeżdżamy z głównej drogi i zajmujemy dogodną pozycję. Każę kierowcy jechać obok szkoły, za płotem . Jest to znakomite ukrycie, rura wystaje do góry, wróg więc łatwo nas nie dostrzeże. Przed nami widzimy drogę z Rosjanami. Odległość wynosi około 1000 m, a więc idealny zasięg dla naszego działa. Por. Endorf ustawia się po lewej, obok budynku szkoły. Nie trwa długo i zjawia się pierwszy T34. Nie jedzie jednak drogą, lecz sprytnie za nią, polem, które jest niższe tak, że widać tylko wieżyczkę. Mówię do swojej załogi: „Załadować przeciwpancernym – wyjedzie w końcu do góry, drań!”. I tak się rzeczywiście staje – to był jego błąd. Mieliśmy go w całości na celowniku, strzał – trafiony.

Teraz nadchodzi piechota. Około 800 m od nas ustawiony zostaje cekaem – „proszę odłamkowy”. Nasz ładowniczy ładuje i odbezpiecza – dobrze wycelowane – i ognia! Znowu cel trafiony, wszyscy wylatują w powietrze. Mówię do załogi: „Ci krzywdy już nikomu nie zrobią”. Po krótkim czasie odkrywam znowu T34, w małym lasku, odległość 1200 m. Wysuwa się z niego tyłem. Natychmiast go trafiany. Dla pewności poprawiamy jeszcze raz. Był to mój 20. nieprzyjacielski czołg. (Nie wiem jeszcze, że to ostatni.). Zostajemy wywołani przez radio. Mamy zaatakować Rosjan nacierających z naszej lewej strony. Uważamy, wprawdzie to za duży błąd, bo zwalniamy trasę ruchu Rosjan, ale rozkaz trzeba wykonać.

Odjeżdżamy razem z trzema pojazdami opancerzonymi. Nie docieramy daleko, gdy pojazdy zostają unieruchomione w głębokim śniegu a my też mamy trudności. Postanawiamy: „Ratuj się kto może!” Co się dzieje? Czy sytuacja rzeczywiście tak się pogorszyła? Jest już ciemno, wkrótce noc. Dla bezpieczeństwa każę ładowniczemu leżeć na zewnątrz, na osłonie gąsienic i uważać abyśmy nie zjechali do rowu. Ostrożnie jedziemy dalej. Ale nagle staje się to. Nasz pojazd zsuwa się na prawo i wisimy jedną stroną w rowie. Miejsce było całkowicie zawiane przez śnieg i w nocy całkowicie niewidoczne. To parszywa sytuacja. Por. Endorf chce nam pomóc swoim wozem i wyciągnąć – ale nie udaje się. Gąsienice ślizgają się. Endor uważa, że należy przysłać 18-to tonowy ciągnik. Odjeżdża i zabiera mojego strzelca, aby ewentualnie poprowadził na miejsce ciągnik. Ale wkrótce po jego odjeździe okazuje się to przy aktualnej sytuacji beznadziejne. Po krótkim czasie podaje rozkaz „Wysadzić pojazd.” Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji. Szybko biegnę do załóg pojazdów i informuję, że mamy wysadzić pojazd i mają zaczekać. Ale oni mają takie same problemy. Ich pojazd również wisi w rowie. Przygotowujemy się do wysadzenia, wyciągamy kilka rzeczy z wnętrza – do środka nabój przeciwpancerny i wycofujemy się. W odległości czekamy na wybuch, który sprawia na ból. Teraz trzeba dalej. Jeden z dwóch pojazdów zabiera nas. Moi ludzie wciskają się do środka. Ja kucam z boku, na skośnej ścianie. Ciągle jedziemy w kierunku Elbląga. Niebo nad miastem jest czerwone od pożarów.

Nagle przed nami pojawia kompania Rosjan – piechota. Porucznik w pojeździe ryczy: „Z powrotem, Rosjanie!”. Mówię mu” „Nie możemy z powrotem, za nami też są Rosjanie – dalej, ognia i hurra!”

Moi ludzie podają mi do góry granaty, rozdzielam je tym którzy są na górze. I jedziemy – jeśli się uda – przejedziemy dzięki Bogu. Ale nie udaje się daleko, zjawia się kolejny oddział.

To samo jeszcze raz, z granatami i ogniem karabinów oraz gromkim hurra przejeżdżamy. Dalej kierownica dusi silnik – ale na krótko. Gwałtowne
szarpnięcie w prawo i zjeżdża ze zbocza. Są przy tym straty, kilku jak ja wisi z boku.

Osiągamy dno. G-wno; w bagnistym strumieniu zawieszamy się. Ale obok, jak podłożona przez kochanego Boga, leży belka, łapię ją, kładę między oboma pojazdami aby jeden mógł wyciągnąć drugiego. Działa ale teraz ten drugi zawiesza się. Za nami Rosjanie i nie mamy szans na wyciągnięcie w pośpiechu i ciemności. Porucznik strzelców rozkazuje: „Wysadzić w powietrze!”.

Teraz wszyscy mamy jeszcze tylko jeden wóz. Jedziemy przez pola. Szybko następuje koniec. Nasz ostatni pojazd również zawiesza się w śniegu. Także jego musimy wysadzić. Teraz straciliśmy w nocy wszystkie pojazdy. Naradzamy się co robić dalej. Jeden z poruczników od strzelców proponuje wspólne przebijanie się przez rosyjskie linie. Ja mówię: „Jest za dużo zamieszania, powinniśmy podzielić się i próbować oddzielnie!”.

Wszyscy się z tym zgadzają. Zabieram swoich dwóch ludzi i maszerujemy w nocy i mgle, ogólny kierunek Elbląg. Po drodze zauważam, że mój
radiotelegrafista Gerhard ciągle je śnieg. Mówię mu: „Przestań, będziesz miał jeszcze większe pragnienie!”. Odpowiada: „Panie kapralu, mam takie straszne pragnienie.” Mówię: „Będzie jeszcze gorzej.”. Po jakimś czasie zbliżamy się do wsi. Przy pierwszym domu mówię: „Zostańcie tutaj i nasłuchujcie, spróbuję przynieść coś do picia.” Szczęśliwie drzwi są otwarte. Zielonym światłem mojej latarki odnajduję drzwi do kuchni. Na kuchence stoi biały, emaliowany czajnik na kawę. Jest pełen. Na szafie znajduję słoik z czereśniami – słoik jest już otwarty.

Zabieram jedno i drugie i na zewnątrz. Rozdzielam ludziom przy pomocy pokrywki najpierw sok i czereśnie, potem kawę.

Każdy gasi zwoje pragnienie ale zaraz potem maszerujemy dalej. Staje się coraz jaśniej. Przed nami widzimy stodołę. Proponuję ukrycie się w niej do wieczora i rezygnację z marszu w dzień. Zgadzają się ze mną. W stodole wchodzimy do góry, pod dach, dla pewności, że nikt nas nie znajdzie. Na górze zagrzebujemy się w słomie, zmęczeni i wyczerpani. Zasypiam.

Nagle budzę się – jest hałas. Słyszę: „Kamerad, nicht schießen.” Jestem przerażony. Rosjanie są tutaj. Dalej chowam się w słomie, zachowuję się cicho. Słyszę jak Rosjanie wchodzą na górę i szukają. Ostrze bagnetu trafia mnie w górną wargę i słyszę trzask zamka. Natychmiast na zewnątrz.

To jest moje szczęście. Pozbywam się wszystkiego, zegarka, kompasu, papierosów. Przychodzi następny Czerwony, Mongoł i żąda moich obrączek. Najpierw daję swój pierścień. Obrączkę ślubną jednak też chce mieć. Nie udaje się jej ściągnąć natychmiast. Wyciąga finkę i chce mi odciąć palec. Natychmiast wkładam palec do ust. Zwilżam śliną i siłą usiłuję ściągnąć. Dzięki Bogu – udaje się.

Teraz muszę zejść na dół. Na dole, na podłodze stodoły pokazuję Mongołowi zdjęcie mojej żony i córki, aby może oddał pierścionek ale po prostu uderza mnie ręką i pokazuje na bramę – Dawaj! Muszę wyjść na zewnątrz i przejść przez mojego martwego kolegę, który leży na podłodze.

W mgnieniu oka uświadamiam sobie – to są moje ostatnie kroki – idę bez oglądania się. Jestem może 15 lub 20 metrów od stodoły, rozlega się strzał – głowa odskakuje mi na bok.   

C.D. na stronie „Wizyta 2006 (IV)”.