Już w średniowieczu rzeka Drwęca była dla pruskich plemion jedynym połączeniem z obszaru Ostródy do Wisły i Zalewu. To połączenie wodne było wykorzystywane także przez rycerzy zakonu podczas podboju. Zbudowano nad nim kilka zamków. W XVI wieku, w Elblągu i Gdańsku było duże zapotrzebowanie na drewno i wynalazczy gdański kupiec, Pan Negotian zbudował kanał Drwęca-morze na własny koszt, dla taniego transportu do Gdańska. W latach 1764-1767 rozbudowano połączenia do jezior mazurskich. Pod koniec XVII wieku rozpoczęto budowę drogi a w 1821 połączenia Berlin – Königsberg. Pierwsza kolej uzyskała zezwolenie na budowę dopiero 7. grudnia 1849. Wszystkie te działania nie rozwiązywały jednak problemu zaopatrywania Elbląga w węgiel, sół, gips i żelazo oraz odbioru drewna, zboża i spirytusu. Przypomniano więc sobie pomysł z 1788 roku stworzenia połączenia żeglownego między Elblągiem, Toruniem poprzez obniżenie jeziora Geserich z kolejnym. Plan ten podjęto w zmienionej formie w 1835 roku i zadanie to otrzymał mistrz budowlany J.J. Steenke. Problemem była znaczna różnica wysokości. Na drodze 9,6 km należało pokonać 104 m różnicy wysokości i do tego finansowanie. Pierwszy problem J.J. Steenke rozwiązał poprzez zastosowanie rozwiązania jak na Morris Canal w Ameryce, łączącego Legigh z Nowym Jorkiem. Z powodu wysokich kosztów, król był przeciwny projektowi, mimo ekonomicznych korzyści dla kraju. Dopiero uwaga Steenke, że kanały te będą jedynymi w swoim rodzaju na świecie, przekonała króla i projekt otrzymał zezwolenie. 28. października 1844 r wykonano pierwszy sztych łopatą, tego samego dnia 1860 roku kanał został oddany do ruchu. Wózki transportowe i kanał były przeznaczone dla statków do długości do 24 m, 2,5-3 m szerokości i zanurzeniu do 1 m. Koszty budowy wyniosły ponad 3 miliony marek. W większości ze środków państwowych.
Lokal wycieczkowy "Drei Rosen" nad Drużnem, dwa dolne zdjęcia przedstawiają ogród między statkiem i domem, wyżej. Dom ten stoi do dzisiaj ale już się rozpada. Z powodu zapiaszczenia brzeg jest około 30 m od domu. Pomiędzy, stoi szopa dla rybaków.
Były lokal „Drei Rosen” zamieszkany jest tylko w prawej połowie.
Po lewej z tyłu, były lokal „Drei Rosen”. Od niego na lewo była keja dla statków. Na ulicy mój przyjaciel z Elbląga, Lech, urodzony w Reichenbach, z moją spanielką Maxi.
Po prawej, na zniszczonym froncie domu jeszcze można rozpoznać stary napis „Drei Rosen”. Wiszą jeszcze nawet stare, małe lampy.
Po lewej: dom rybacki stoi dzisiaj na zapiaszczonym terenie, gdzie kiedyś dobijały wycieczkowce z Elbląga.
Po prawej: ten dom na dojeździe do „Drei Rosen” , obecny polski właściciel wyremontował modyfikując wg własnego uznania. Lepsze to od zrujnowania.
„Gdy w latach 1844 do 1860 ówczesny inspektor budów wodnych z Elbląga, kierował budową „Oberland-Kanal”, nie przypuszczał, że kanał ten z powodu swojej wyjątkowości i piękna krajobrazu zdobędzie szczególne znaczenie dla ruchu w Prusach Wschodnich. Kanał początkowo miał służyć celom czysto gospodarczym. Razem z przyległymi terenami stał się jednak niezmiernie ważny dla wschodnio-pruskiego ruchu turystycznego. Pięć pochylni transportujących statki na wagonach to urządzenia wyjątkowe na świecie. Do tego dochodzi piękno krajobrazu, lasy i jeziora. Tak więc podróż statkiem przez pochylnie daje pełniejszy obraz Prus Wschodnich i jest wyjątkowym przeżyciem. Podróż jest najpiękniejsza na jesieni!”
To z artykułu w prospekcie „Ostpreußisches Oberland” z 1938 roku.
Także członkowie Klubu Pangritz z Hamm, ze swoim przewodniczącym i moim przyjacielem Hansem Preuß, zaplanowali na okres odwiedzin ojczyzny podróż przez pochylnie. Ja byłem z moją żoną Ilse, szwagierką Elfriede i spanielką Cita w Elblągu, na kempingu. Kemping o wspaniałym położeniu bezpośrednio nad rzeką, czysty, niedrogi i bezpieczny. Znajduje się na Fischer Vorberg, w kilka minut można być na Starym Mieście. Są także niedrogie pokoje dla turystów, z telewizorem i kuchenką. Oczywiście pojechaliśmy z psem. Podróż prowadziła najpierw nad jezioro Drużno, chroniony rezerwat ptaków z wieloma rzadkimi gatunkami, następnie przez kanał do pierwszej pochylni „Kußfeld” a po tym przeżyciu na następny kanał. Podróż kanałem jest okazją do zwiedzenia baru na dole i słuchania czy pod kilem jest wystarczająca ilość wody. Woda była, także z Englisch Brunnen (przedwojenny browar elbląski) wzbogacona chmielem a ponieważ nasze panie nie chciały iść na dół, wypiliśmy również za nie. Jako starzy zbieracze widokówek dyskutowaliśmy o widokówkach z pochylni i doszliśmy do motywu, gdzie dwóch mężczyzn przywiązało linę do wózka i ciągną statek pod górę. Ulubioną zabawą naszego dzieciństwa było kładzenie groszówek na szyny i prasowanie ich na płasko przez ważący 60 ton pojazd. A więc na górę do kapitana przedstawić mu nasze życzenie. Ten patrzy na nas obojętnie, wzrusza ramionami i mówi „Nichts verstehen!”. Mowa rękami i nogami nie pomaga, następna odpowiedź „Verboten!”. Przejeżdżamy pochylnię „Hirschfeld” i przenosimy się na dół słuchać czy statek dotknął dna. Za pochylnią znowu próbuję u kapitana, ten patrzy znudzony w innym kierunku i nie zauważa nas. Tak więc statek wjeżdża na pochylnię „Schönfeld” bez naszej pomocy. Znowu idziemy na dół, gdzie marynarz za barem patrzy już na nas ze współczuciem. Czwartą pochylnię „Canten” ze swoim umiejętnościami językowymi prawie opuściliśmy. Powiedziałem więc sobie ostatnia próba, bo potem będzie po wszystkim. Idę znowu do sterówki kapitana, który natychmiast patrzy w innym kierunku, my dla niego jesteśmy powietrzem. Już nie mam odwagi się do niego odzywać i skrobię się banknotem za uchem. Nagle słyszę obok siebie przyjacielski głos „Dzisiaj wyjątek, ilu ludzi?”. Taki łobuz z kapitana, nagle zna niemiecki i jest przesadnie przyjacielski nie spuszczając oczu z mojego ucha. Bez słowa podnoszę trzy palce. „W porządku, a ile lin?”, podnoszę dwa palce. „OK. natychmiast zarządzę. Proszę się przygotować do wysiadki” i zanim się spostrzegłem, mój banknot zmienił właściciela. Osiągamy ostatnie wzniesienie „Buchwalde” i w towarzystwie marynarzy opuszczamy statek. Po pierwsze, wg starego sposobu wykonujemy kilka „Dittche” (spłaszczone groszówki) i następnie bierzemy przygotowane liny, mój przyjaciel Hans Preuß z błyszczącymi oczami z prawej i ja z lewej. Nasz fotograf wygląda jak choinka, obwieszony wieloma aparatami. Ma wykonać zdjęcia dla wszystkich, którzy nie mogli zejść. Hans i ja ciągniemy i śpiewamy pieśń o Wołdze. Moja żona jest zdania, że nie ciągnąłem dobrze, ponieważ lina na zdjęciu zwisa. To był podział pracy, mały statek z pięćdziesięcioma kolonistami był ciągnięty na zmianę przez Hansa i Hansa. Na Boże Narodzenie wysłałem do szefa kempingu w Elblągu zdjęcie, przedstawiające jak pracowaliśmy dla kapitana statku. Gdy następnego lata ze swoją przyczepą kempingową zajechałem znowu do Elbląga, strażnik na parkingu pozdrowił mnie widokówką. Można na niej zobaczyć Hansa Preuß i mnie, jak burłaczymy statek przez ostatnią pochylnię.
Po lewej: dwaj pracujący Koloniści na urlopie.
Po prawej: Koloniści na pochylniach. Stoję po środku z moją spanielką Citą.