Ende von unserem Aend

Kiedyś przy każdym pobycie w Niemczech zastanawiałem się jak wyglądały ulice danego miasta w roku 1939 i o czym myśleli wtedy jego mieszkańcy, czy cieszyli się z rozwoju sytuacji czy też martwili.

Do Kuriera Pangritz ukazał się  zeszyt specjalny zawierający wspomnienia Pana Günthera Thews, mieszkańca dzielnicy Fischer-Vorberg (patrz strona „Fischer-Vorberg”). Poniżej dwa fragmenty.

Autor dzielnicę Fischer-Vorberg nazywa w elbląskiej gwarze – Unser Aend (nasz Koniec). Ogród Lustgarten, o którym tutaj mowa znajdował się w
Fischer-Vorberg, nie mylić z tzw. Dużym Lustgarten, którego resztki istnieją do dzisiaj przy ulicy Rycerskiej.

 Było to prawdziwe lato. Ale nie takie jak zawsze. Od kiedy było wiadome, że ma przyjechać ON, największy wódz wszechczasów, który postanowił w swojej walce wyborczej nie pominąć naszego miasta Elbląga. Napięcie było wielkie, było je czuć. Jako miejsce wystąpienia przewidziano wielką halę montażową Komnicka. Przygotowania trwały tygodniami, wszystko musiało być wysprzątane, zamiecione i wyczyszczone aby zabrudzona fabryczna hala przynajmniej przypominała świąteczną salę. 

W dniu przyjazdu trudno było mi znaleźć odpowiednie miejsce. Właściwie nie powinienem wychodzić wcale z domu a jeśli już to tylko w towarzystwie brata. On jednak umówił się ze swoim przyjacielem Gerhardem, dla ostrożności pozostać w pobliżu domów po stronie Jungferndamm (ul. Panieńska), podczas gdy coraz większa ciżba wpływała na przeciwległą Zufuhrstraße (ul. Dojazdowa), gdzie oczekiwano przyjazdu kolumny. Pomiędzy leżał Lustgarten; co mogłem stamtąd zobaczyć? Zdecydowałem się na róg przy Lustgarten, naprzeciwko wjazdu do parku Komnicka, gdzie zwykle staliśmy, gdy swoim samochodem wyjeżdżał Pan Radca Handlowy i czekał na otwarcie dużej bramy, lub gdy ukazywał się jego syn
Otto w czerwonym wyścigowym samochodzie, który podziwialiśmy.
 

Na rogu tym, z tyłu czekających i popychających się ludzi ustawił się sprzedawca kiełbasek z rozkładanym stołem. Schupo i SA, łańcuch których zabezpieczał krawędź jezdni, odpychali ciżbę do tyłu. Ludzi przybywało coraz więcej. Niektórzy weszli nawet na drzewa. Wtedy zrozumiałem, że niektórzy nie przyszli mając na celu radosne powitanie. Wzmagające się okrzyki protestów i podniesione zaciśnięte pięści świadczyły o czymś przeciwnym. Najprawdopodobniej zebrał się u nas cały czerwony Elbląg i chciał przystąpić do szturmu. Tu i tam chowano po kieszeniach kamienie. Pani Zulage, która stała w grupie obok sprzedawcy kiełbasek kilkakrotnie wykrzykiwała groźby: „Wänner kemmt, ech nähm dem Mostrichtoop un schmeiß!” (Gdy przyjedzie rzucę słoikiem z musztardą – w pięknym staroelbląskim dialekcie). W to wierzono, bo jej przekonania polityczne były ogólnie znane. Jej najstarszy syn, który był na początku koło niej, schował do rękawa kij. 

Nagle w ciżbie nastąpiło wielkie poruszenie, nie wiadomo było jeszcze dlaczego. Od Roßwiesenstraße (ul. Zagonowa) dochodziły krzyki. W Lustgarten pojawili się policjanci na koniach, których wcześniej nie zauważyłem. Brama parku Komnicka była teraz otwarta a zagrodzenie zostało uchylone tak, że powstała wąska uliczka. I wtedy wszystko potoczyło się szybko. Przed nami, przez bramę, która została szybko potem zamknięta, przemknęły trzy samochody i kilka motocykli z kierowcami w mundurach. Gröfaz (skrót od: Największy Wódz Wszechczasów) nie przyjechał jak przewidywano przez Zufuhrstraße jako triumfator, lecz skręcił i jak mysz znalazł obejście przez Jungferndamm i park. Wszystko odbyło się błyskawicznie. Czy w ogóle go widziałem czy też nie? A może jednak? Widziałem jego auto i że pani Zulage rzeczywiście rzuciła słoikiem z musztardą. Wylądował jednak gdzieś obok. 

Ale teraz zaczęło się: brutalna wrogość, wybuch wściekłości i olbrzymie rozczarowanie. Rozpoczęły się bójki, kociołek z kiełbasą został przewrócony, poleciały pierwsze kamienie. Następnie gwizdki i ryk ze wszystkich stron. W stronę zebranej ciżby skierowały się nie wybierając celu gumowe pałki. Biegłem do domu tak szybko jak mogłem, za mną trzech młodych chłopaków. Przebiegli obok mnie na podwórko, wspięli się przez wysoki parkan na końcu i przeskoczyli do ogrodu naszej gospodyni. Ostatni jeszcze nie zdążył z nogami na drugą stronę, a zanim był już czarno-brązowy koń a na nim Schupo, machający pałką. 

Boże! Koń na naszym podwórku! Do tego z jeźdźcem! Niewiarygodne! Ale także nieprawdopodobnie szybko: w następnych minutach całe zamieszanie skończyło się a koń zniknął z podwórka. Moja matka, ja i wszyscy sąsiedzi byliśmy wstrząśnięci. Potrzebowaliśmy chwili aby dojść do siebie po przeżytym strachu. Dopiero potem pytaliśmy siebie: jak koń dostał się przez wąskie wejście? I co by było gdyby nasza matka rozpięła sznury z bielizną? Na zewnątrz teatr rozgrywał się przypuszczalnie dalej, ale o nim nie chciałem już wiedzieć.  

Zimą matka jak każdego roku złapała grypę i miała wysoką gorączkę. Ponieważ stosowane w takich przypadkach domowe środki nie pomogły, ojciec musiał ściągnąć lekarza. Naszym domowym lekarzem od lat był pan dr Weißbrem, który swoją praktykę miał przy Großer Lustgarten. Przybył wieczorem i pomógł matce. Dr Ivar Weißbrem był wytwornym panem, o szczupłej postaci, zawsze przyjacielskim i niezawodnym. Należał do lekarzy starej szkoły, którzy wizytę w domu swoich pacjentów uważali za oczywisty obowiązek. Nie było więc zaskoczeniem, że kilka dni później zjawił się znowu aby doglądnąć matkę. Ale tym razem było inaczej niż zwykle, wszedł niezwykle poważny, podszedł do okna sypialni. Palcem na szybie nie ogrzewanej izby namalował wielki Hakenkreuz i bez odwracania się powiedział: „To tutaj, pani Thews, sprowadzi na nas wszystkich nieszczęście, oznacza wielkie kłopoty – nie tylko dla nas Żydów.” 

Później, wiele później, życzyłbym sobie, aby Pani Zulage nie chybiła celu, lecz dobrze trafiła a słoik z musztardą był bombą. Ile by nam to zaoszczędziło!

 

*** 

Pod koniec sierpnia zjawiły się czołgi. Stały przy płocie parku Komnicka, ciasno jeden za drugim, w długim szeregu, wzdłuż Fischer-Vorberg i na Zufuhrstraße. Była to dla mnie niespodzianka, po prostu pewnego ranka tam już były. Tylko Egon, Karl i Hotta jak i wszyscy, którzy mieszkali na Fischer-Vorberg, słyszeli we śnie stukot gąsienic. Patrzały na nas przyjazne, młode twarze, nie widać było żadnego niebezpieczeństwa. Od tygodni, zwariowane wiadomości o nadchodzącej wojnie napędzały ludziom strachu. Tutaj, mimo budzącego trwogę wojskowego sprzętu, wydawało się, że pokój chce jeszcze raz nabrać głębokiego wdechu. Żołnierze nic nie wiedzieli lub też nic nie mówili. Nam dzieciom dawali czekoladę i keksy, pozwalali nam siedzieć na swoich pancernych pojazdach. Hermann nawet mógł wejść do środka jednego z nich. Mieszkańcy przynosili kawę i ciasto. Całymi dniami braliśmy udział w żołnierskim życiu, obserwowaliśmy jak stawali na baczność, jak byli zaopatrywani w żywność, jak spali na trawniku, jak myli się w zimnej wodzie. Stało się to dla nas prawie codziennością. Ale wtedy przyszła noc, gdy wszyscy zniknęli. Zaskoczeni staliśmy przy płocie Komnicka. Radio podawało wiadomość: „Od 5.45 odpowiadamy ogniem”. Moja mama płakała i myślała o naszym Gerhardzie, który był w Arbeitsdienst (Służba Pracy) przy polskiej granicy. Ojciec wydawał się być skamieniały. Nagle była wojna i wszystko stało się inne. Meldunki o zwycięstwach oślepiały. Jeszcze nie wiedzieliśmy, jeszcze nie przypuszczaliśmy: był to początek końca –

 

końca naszego Końca

(Ende von unserem Aend)

 

 Widok na Lustgarten zimą 1943/44, przed zniszczeniem poprzez budowę bunkrów (zdjęcie Hildegard Busch, ur. Boerger, z dmou Fischer-Vorberg 28 a). W tle przednim dachy domów Jungferndamm 11, 12 i 13. W tle tylnym gazownia miejska, dworzec towarowy i Roßwiesenstraße.

 

  

 

 Część północna Lustgarten, około 1940 roku. Widok z Jungferndamm w kierunku Zufuhrstraße. W tle dom kolejarza przy dworcu towarowym.

 

  

 Dzieci z Jungferndamm i Fischer-Vorberg w Lustgarten w 1931 roku. Autor Günther Thews drugi od lewej, w przednim rzędzie.

 

Matka autora z wnukiem i ojciec w Lustgarten, w 1942 roku.

 

 

Obecny widok na były Lustgarten i Jungferndamm (róg Roßwiesenstraße) z domami 2/3 (po lewej ciągle działający sklep Augusta Karoß’a) i 1b.

 

Były Lustgarten z bunkrami oraz po środku pozostały dom Jungferndamm nr 10 (po prawej obok działki nr 9 i 8 jako ogródki), po lewej strona tylna domu Fischer-Vorberg 28a. W tle rozdzielnia napięcia dzielnicy Fischer-Vorberg.